Do przedszkola przyprowadzany był o godzinę wcześniej niż inne dzieci. – Chciał być przed wszystkimi, żeby od rana zorganizować zabawki. Później mógł je rozdzielać kolegom. Od dziecka był organizatorem. Miał swoją filozofię, która pewnie później została mu przy dogadywaniu się z politykami wszelkiej maści: bawił się z dziećmi bogatszych i biedniejszych rodziców. Mówił, że ze wszystkimi trzeba dobrze żyć – wspomina Irena Krauze w książce „Depresja miliardera” autorstwa Krzysztofa Wójcika. To historia jej syna, Ryszarda Krauzego, swego czasu jednego z najbogatszych Polaków.
Najlepiej ze wszystkimi żył na przełomie wieków. Od drugiej połowy lat 90. przez kolejną dekadę brylował na giełdach i salonach. „Ostrzyżony na komandosa, 190 cm wzrostu, z nieodłącznym cygarem biznesmen zręcznie poruszał się za kulisami polityki i nie wiązał z konkretnymi partiami. Zatrudniał byłych ministrów i ludzi, którzy odeszli z polityki. Jego dobrymi znajomymi byli: Aleksander Kwaśniewski, Leszek Miller, Lech Kaczyński, Donald Tusk. Krauze obracał setkami milionów złotych – mógł dać pracę, mógł wesprzeć różne projekty” – pisał o nim „Wprost”.
Obracał milionami, regularnie znajdując się w czołówkach list najbogatszych Polaków, bo jego Prokom obsługiwał rządowe kontrakty, a finansowe imperium kwitło także w innych branżach. Krauze z przyjemnością oddawał się również roli mecenasa sportu, i to w kilku dyscyplinach: koszykówce, tenisie, pi³ce no¿nej, brydżu sportowym i karate tradycyjnym. Szczególnie bliskie były mu te pierwsze – koszykówkę trenował jako nastolatek, a jako dojrzały człowiek zaczął grać w tenisa. Miłość do tych sportów przejęły po nim dzieci – Monika była tenisistką, Aleksander koszykarzem. I między innymi także dlatego ich ojciec zaangażował się w dwa wielkie sportowe projekty pod koniec lat 90. Projekty, które wykroczyły poza jego Trójmiasto, wykroczyły poza Polskę.
Politycy wśród tenisistów, tenisiści wśród polityków
Zaczęło się od tenisa. „Ryszard Krauze kocha tenis. Najbardziej lubi odpoczywać na kortach Arki, które kupuje podległa mu spółka. Miejsce jest wyjątkowe – kilkadziesiąt metrów od plaży, gdzie od 70 lat trenują piłkarze Arki. Dla grupy przyjaciół ze szkoły, podwórka i biznesu, z którymi gra od lat, tenis jest jak religia. 60-letni panowie potrafią całymi dniami rozprawiać o tym, jak jeden z drugim wygrał gema do zera” – pisze Krzysztof Wójcik w wydanej w 2015 roku książce o Krauzem.
I to właśnie z inicjatywy Krauzego w 1992 roku w Sopocie zorganizowano pierwszą edycję turnieju pod szyldem Prokomu. Najpierw jako Prokom Challenger, potem jako Prokom Polish Open i w końcu po prostu Prokom Open. Pula nagród pierwszego turnieju wynosiła 25 tys. dolarów, rok później wzrosła do 75 tys., a potem zwiększyła się dziesięciokrotnie, do nawet 700 tys. dol.
Poziom nagród i sportowy status turnieju w pierwszych latach były jednak w cieniu jego celebryckiej otoczki. Kameralne zawody w Sopocie dla tenisistów były przedsionkiem do wielkiej, zawodowej gry, a na polską śmietankę korty i Krauze działały niczym magnes. Już w 1997 roku lokalne media informowały, że finał imprezy z udziałem Magdaleny Grzybowskiej opóźni się o pół godziny, bo Krauze czeka na gościa honorowego – prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, który grywał z biznesmenem w tenisa. Na marginesie: zażyłą znajomość Krauze miał także z kolejnym prezydentem, Lechem Kaczyńskim. – Znam jednego wielkiego biznesmena i nigdy się tego nie bałem. To Ryszard Krauze. Poznałem go, gdy byłem poza polityką i cenię sobie, że był miły dla mnie w czasie, gdy w sensie politycznym nic nie znaczyłem – mówił Kaczyński w 2005 roku w rozmowie z „Przekrojem”, kilka miesięcy przed wygraniem wyborów prezydenckich.
Wracając na korty – z Krauzem wielokrotnie spotykał się na nich i wokół nich Wojciech Fibak, jeden z najlepszych polskich tenisistów w historii. – Ryszard nie tylko wspierał tenis, ale był także bardzo utalentowany na korcie. Grał w bardzo poprawnym stylu, klasycznym. Jednoręczny bekhend, mocny i płaski forhend, a niekiedy również slajsowany. To był ładnie ułożony styl gry, efektowny. Pamiętam, że mieliśmy okazję występować razem podczas jednej z edycji Prokom Open w kategorii VIP. Doszliśmy nawet do finału, w którym spotkaliśmy się z parą książę Albert oraz Guillermo Vilas – wspomina Fibak.
Celebrytów wokół kortów kręciło się więcej. „Do legendy przechodzą też wystawne bankiety, na które Krauze nie szczędzi grosza. Musi być gustownie i modnie – jeśli na fali jest akurat Justyna Steczkowska, ma śpiewać na imprezie Prokomu. Prócz polityków za stołem zasiada lubiący barokowy przepych ksiądz Henryk Jankowski. Prałata wyróżnia biały frak” – czytamy w książce o Krauzem. Marketingiem i konferansjerką turnieju przez długi czas zajmowali się Krzysztof Materna i Wojciech Mann.
Turniej Prokomu był wydarzeniem towarzyskim, a sportowo rósł także dlatego, że Krauze zaprzyjaźnił się z Ryszardem Fijałkowskim, ówczesnym prezesem Polskiego Związku Tenisowego, członkiem zarządów PKOl i WTA, czyli Stowarzyszenia Światowego Tenisa. W 1998 roku zawody w Sopocie zostały wpisane do kalendarza WTA Tour z pulą nagród w wysokości 107 tys. dol., a wokół kortów bawili się m.in. politycy wszystkich opcji: marszałek sejmu Maciej Płażyński, Piotr Żak, Jerzy Szmajdziński, Paweł Adamowicz czy Donald Tusk.
Na trybunach siadały osobistości, na kortach grali coraz lepsi tenisiści. Wśród pań były to m.in. Conchita Martinez, Anke Huber, Dinara Safina czy Cristina Torrens-Valero, a wśród panów, którzy pod szyldem ATP pojawiali się w Sopocie od 2001 roku – Guillermo Coria, David Ferrer, Marat Safin czy Gael Monfils. W 2004 roku męski turniej wygrał 18-letni wówczas Rafael Nadal, dla którego to był pierwszy tytuł rangi ATP w karierze.
Krauze cieszył się dobrym tenisem, ale nie tylko nim. Liczyły się też kontakty. – Sport i turniej rozluźniały atmosferę. Prokom Polish Open nie był nastawiony na odzyskanie pieniędzy, ale na znaczącą promocję firmy oraz budowanie dobrych kontaktów w świecie biznesu i polityki. To był główny motyw – mówił w książce o Krauzem jego bliski współpracownik, mecenas Krzysztof Wilski. – Aby dobrze funkcjonować na rynku, konieczna jest promocja, a bez przekonania decydentów tego nie da się osiągnąć. Lista osób politycznie zaangażowanych była więc ustalana z góry. Zaproszenie na turniej skutkowało tym, że ci ludzie czuli się do czegoś zobowiązani. Później mogli pomóc, mając kontakty z poznanymi pracownikami spółki.
Albo koszykówka, albo nauka. Pierwsze wielkie kontrakty Prokomu
Krauze czuł interesy i wiedział, jak je robić. W pewnym sensie miał je we krwi. Urodził się w Gdyni w 1956 roku, pochodzi z rodziny, która od początku XX wieku zajmowała się handlem. Dziadek Stanisław był jubilerem, jeździł z towarem do carskiej Rosji, w latach 20. osiadł w budowanej niemal od zera Gdyni. Babcia Bronisława zajęła się prowadzeniem sklepów z tkaninami, a po zakończeniu wojny, we wczesnym PRL – nielegalnym handlem złotymi obrączkami. Ojciec, Jerzy, był kierownikiem sekcji w Zakładach Remontowych Marynarki Wojennej, a matka, Irena, pracowała w Przedsiębiorstwie Spedycji Międzynarodowej C. Hartwig. Biegle znała angielski, niemiecki i rosyjski, od początku lat 70. – także dlatego, że wstąpiła do PZPR – pełniła funkcje kierownicze, a w 1981 roku wysłano ją na placówkę do Hamburga. Przyjaciele rodziny Krauze mówią, że charakter i biznesową żyłkę Ryszard odziedziczył po niej.
W Gdyni Rysiek skończył dobre liceum, w którym poznał Kalinę, swoją przyszłą żonę. Równocześnie z zapałem grał w koszykówkę w gdyńskim Starcie – wysoki, mierzący 190 cm Krauze miał talent i wśród rówieśników się wyróżniał. Występował w młodzieżowych reprezentacjach Polski, w 1973 roku po raz pierwszy wyjechał za granicę – na mistrzostwa Europy kadetów we Włoszech. To właśnie w kadrze poznał się z rok starszym Eugeniuszem Kijewskim, gwiazdą polskiego basketu lat 80. A potem – trenerem Prokomu Trefla Sopot, którego Krauze był głównym sponsorem.
Sam z koszykówką skończył po liceum. – Jeśli będę grał w kosza i próbował się uczyć, to będę do d*** i w koszu, i w nauce – miał powiedzieć 20-letni Rysiek. Jako student wyjeżdżał do Szwecji pracować w stoczni, w Niemczech dorabiał w firmach technicznych i transportowych. – Dzięki kontaktowi w Hamburgu mogłam wyposażyć Ryszarda w narzędzia konieczne do uprawiania biznesu: język i naukę kapitalizmu – wspominała jego matka.
W 1984 roku Krauze wyjechał do Niemiec na dwa lata, potem opowiadał w wywiadach, że pracował w firmie zajmującej się importem komputerów na rynek niemiecki. Po powrocie spotkał się z Ryszardem Kajkowskim, pionierem polskiej informatyki, i zainwestował w jego projekt 35 tys. dolarów. Tak powstała spółka Procom KK, ale Krauze równolegle powołuje za plecami współudziałowców Zakład Techniki Komputerowej Prokom i to ta druga spółka stanowiła podwaliny późniejszego giganta.
Jeden z pierwszych, intratnych i prestiżowych kontraktów dotyczył obsługi pierwszych całkowicie demokratycznych wyborów do Sejmu w październiku 1991 roku, półtora roku później umowę na wykonanie systemów informatycznych podpisano z Ruchem – dla Prokomu to były klucze do drzwi świata polityki i kolejnych zleceń. A te sypały się lawiną – na liście klientów firmy znalazły się Telekomunikacja Polska, Najwyższa Izba Kontroli, Urząd Rady Ministrów czy Ministerstwo Obrony Narodowej. Najważniejszym kontraktem było jednak podpisanie umowy na budowę systemu informatycznego ZUS, który miał umożliwić wprowadzenie reformy emerytalnej z 1999 roku. W przetargu Prokom pokonał m.in. Siemensa, IBM i Hewlett-Packarda, kontrakt jest wart 703 mln zł.
Przychody rosły, Krauze inwestował – poza Prokomem wśród jego najważniejszych spółek pojawiały się produkujące insulinę Bioton, deweloperski Polnord oraz wydobywczy Petrolinvest. Milioner inwestował także w relacje polityczne, m.in. wspierając finansowo partie polityczne – od lewicowych, po prawicowe. – Ryszard wszystkim pomagał, jakie partie pytały – wspominał w cytowanej książce Krzysztof Pusz, szef marketingu Prokomu i jednocześnie skarbnik Unii Wolności. – Nie wiem, z czego to wynikało. Czy bał się układów politycznych, czy w ten sposób kupował przychylność? Dla mnie zaskoczeniem było, że finansował Samoobronę. Ja brzydziłem się partią Leppera. Unię Wolności też sponsorował. Byłem skarbnikiem, to wiem. Ale nie było tak, że dostawałem gotówkę do ręki, na ogół Prokom pokrywał jakieś faktury. To wygodniejsze dla partii i dla niego – tłumaczył.
Koszykarski rekord Polski – takich pieniędzy nie było nigdy
Krauze był już wtedy wielkim graczem. Pisano o nim „Cesarz”, mówiono „Gruby Rychu”, każdy chciał mieć go blisko. Także koszykarski Trefl Sopot, klub założony w 1995 roku przez innego trójmiejskiego milionera Kazimierza Wierzbickiego, który fortunę zbudował na puzzlach. Jednak pod koniec 1998 roku, na skutek kryzysu gospodarczego w Rosji i spadku wartości rubla, Trefl miał problemy z płynnością finansową, klub koszykarski potrzebował wsparcia.
Wierzbicki, który znał się z Krauzem jeszcze ze wspólnej gry w Starcie Gdynia, zaproponował mu sponsorowanie klubu. – Od razu się zgodził. Pomógł nam w trudnym momencie, a potem jego rola rosła. Z roku na rok coraz bardziej interesował się koszykówką, coraz bardziej zapalał się do zespołu – wspominał Wierzbicki w książce wydanej na 25-lecie klubu z Sopotu. Nie powiedział o tym, o czym mówią inni – że do wsparcia koszykarskiej ekipy namawiał Krauzego wspomniany marszałek Płażyński.
Krauze wsparł koszykarzy w trakcie sezonu, nazwę klubu zmieniono na Prokom Trefl Sopot i już nieco ponad rok później ekipa mogła się cieszyć z pierwszego trofeum w historii – Pucharu Polski wywalczonego w 2000 roku. Prokom wdarł się do polskiej czołówki, zaczął walczyć z dotychczasowymi gigantami z Wrocławia, Włocławka, Pruszkowa. Budżet rósł z roku na rok, a do Sopotu przyjeżdżali coraz bardziej klasowi koszykarze.
Sukcesy przyszły szybko: w 2001 roku Prokom Trefl zdobył brązowy medal mistrzostw Polski, w latach 2002-03 wywalczył dwa srebrne krążki, a w 2004 roku zaczęła się dziewięcioletnia dominacja: złoto goniło złoto, zespół nie schodził z najwyższego stopnia podium.
Oczywiście – dzięki pieniądzom Prokomu. Już w sezonie 2002/03, ostatnim bez mistrzostwa, budżet klubu wynosił 16 mln złotych, ale rekord pobito pięć lat później. Na sezon 2007/08 przeznaczono 32 mln zł, a w drużynie grali wtedy m.in.: mistrz olimpijski z 2004 r. Ruben Wołkowyski, mistrz świata z 2002 r. Milan Gurović, finalista NBA z 2000 r. Travis Best, mistrz Euroligi z 2006 r. Thomas van den Spiegel. O zatrudnienie Besta i Wołkowyskiego osobiście zabiegał Krauze, który obu koszykarzom płacił aż milion dolarów za sezon. W Eurolidze, koszykarskim odpowiedniku Ligi Mistrzów, sukcesu nie osiągnięto, ale sezon pozostał historycznym. – Nie pamiętam, żeby ktokolwiek, kiedykolwiek miał w Polsce wyższy budżet w klubie koszykarskim – mówi Jacek Jakubowski, ówczesny dyrektor sportowy Prokomu Trefla.
Krauze zespołem bardzo się interesował – bywał na najważniejszych meczach, a po mistrzostwach świętował z ekipą. – Pamiętam, jak w 2005 roku zdobyliśmy tytuł, wygrywając mecz we Włocławku i pan Ryszard zapytał nas, dokąd jedziemy na imprezę. Na wszelki wypadek zasugerowaliśmy Toruń, żeby nie prowokować złych po porażce miejscowych kibiców. Krauze zawołał wtedy jednego z ochroniarzy. „Ilu dzisiaj mamy? Dziesięciu? Dobra, zostajemy we Włocławku, po dziesięciu moich ochroniarzach nikt nie przejdzie”. No i zostaliśmy we Włocławku – wspomina Jakubowski, a o ochronie Krauzego krążyły legendy. – Chroniono go jak króla – mówił w książce „Depresja miliardera” były funkcjonariusz wojskowych służb specjalnych i Prokomu.
W Sopocie, tak jak na turnieju tenisowym, na meczach koszykówki zaczęli pojawiać się politycy. – I to ze wszystkich opcji, bo pamiętam, że gościliśmy Longina Pastusiaka, Mariana Krzaklewskiego czy Jerzego Buzka. A raz na mecz przyjechał nawet ówczesny wicepremier Roman Giertych z małżonką i obstawą. Wygwizdany i wybuczany został bardziej niż Anwil Włocławek, przez lata nasz największy rywal – opowiada Jakubowski.
Miliony na młodzieżowy tenis, Radwańskiej mogły zazdrościć gwiazdy
W 2006 roku w Sopocie pojawił się także Roman Ludwiczuk, senator PO, ale jednocześnie prezes Polskiego Związku Koszykówki. Federacja była wówczas w bardzo kiepskiej kondycji, długi sięgały kilku milionów złotych. Krauze zgodził się, by Prokom został sponsorem związku – jedną transzą spłacił długi, a potem podpisał umowę, która rocznie zapewniała PZKosz 2 mln zł, co wówczas było dla federacji luksusem.
Krauze sponsorował związek i najlepszy klub w Polsce, ale dokładał się także do sopockiej drużyny młodzieżowej. Tu motywacja była rodzinna – urodzony w 1989 roku jego syn, Aleksander, na początku XXI wieku grał w młodzieżowych drużynach Trefla, marzył o wielkiej karierze. Ojciec chciał budować mu ścieżkę rozwoju, choć ostatecznie kariera syna zatrzymała się na sukcesach w drużynach młodzieżowych – w ekstraklasie zagrał tylko cztery mecze. Koszykarską karierę na dobre przerwała mu kontuzja.
I tu warto wrócić do tenisa, a zarazem cofnąć się o kilka lat, by przypomnieć, że i w tej dyscyplinie Krauze udzielał się systemowo, także ze względu na rodzinne marzenia. W 1999 roku zaangażował się w wychowywanie polskich talentów i we współpracy ze związkiem powołał fundusz wsparcia dla tenisistów – PZT Prokom Team. Jego córka, Monika, miała wówczas 15 lat i grała w tenisa. – Ojciec wpadł na pomysł, że będzie pomagał nie tylko córce, ale też całej kadrze – wspomina tenisowy dziennikarz Tomasz Wolfke.
Urodzona w 1984 roku Monika Krauze ostatecznie nie zrobiła największej kariery – z informacji umieszczonych na stronie Organizacji Kobiecego Tenisa wynika, że najwyżej w singlu była w lipcu 2007 r., kiedy zajmowała 716. na świecie, a kilka miesięcy później dotarła do 469. miejsca w rankingu deblowym. Jej droga życiowa pozwoliła jednak na wsparcie wielu zawodników, którzy zapisali się na trwałe w historii polskiego tenisa. „Dzięki wsparciu do sukcesów szybciej doszli Agnieszka Radwańska oraz Mariusz Fyrstenberg i Marcin Matkowski, z naszywką sponsora jeździli po świecie Łukasz Kubot i Michał Przysiężny, w rozgrywkach juniorskich zwyciężali Urszula Radwańska, Błażej Koniusz, Grzegorz Panfil, Marcin Gawron i Jerzy Janowicz – poza Martą Domachowską niemal wszystkie polskie gwiazdy ostatnich lat” – pisała „Rzeczpospolita”.
Wsparcie Krauzego miało gigantyczne znaczenie, bo pozwalało młodym tenisistom na zagraniczne wyjazdy czy zatrudnianie fachowych szkoleniowców. – Ten program bardzo pomógł nam w rozwijaniu karier – przyznaje Fyrstenberg. – W tamtych czasach system zgłaszania do turniejów zakładał, że można było zgłosić się do nich nawet na dwa dni przed startem danej imprezy. Była np. taka sytuacja, że mogliśmy zaryzykować i kupić bilety do trzech lokalizacji – Indii, Australii i Kataru. Zrobiliśmy to i czekaliśmy, gdzie ostatecznie dostaniemy się do drabinki. To przykład ekstremalny, ale pokazujący, że mieliśmy na pewno dużo większą swobodę w planowaniu startów, a co za tym idzie – w budowaniu swojej pozycji w tenisie. Nie wiem, jakby się to potoczyło bez podobnego programu – mówi były znakomity deblista.
Przez 10 lat funkcjonowania PZT Prokom Team przeznaczył na pomoc tenisistom ponad 18 mln złotych. „Przegląd Sportowy” wyliczał, że Agnieszka Radwańska otrzymała z niego ponad milion złotych, podobnie jak Fyrstenberg i Matkowski, a Urszula Radwańska i Jerzy Janowicz dostali po około pół miliona. Robert Radwański, ojciec Agnieszki, wspominał po latach, że jego córce mogły zazdrościć nawet gwiazdy światowego tenisa.
Rozpad imperium, czyli depresja miliardera
I nagle przyszedł rok 2008, kiedy sportowe projekty Krauzego i Prokomu załamały się niemal jednocześnie.
W styczniu „Gazeta Wyborcza” poinformowała, że firma milionera wycofuje się ze sponsorowania turnieju w Sopocie. W połowie 2008 roku Krauze wycofał Prokom ze wspierania programu dla młodych tenisistów. W tym samym czasie tytularnym sponsorem koszykarzy z Sopotu zostało Asseco, co było częścią transakcji kupna przez tę firmę spółki Prokom Software. Klub przeniesiono do Gdyni, wpływ i zainteresowanie Krauzego malały z każdym sezonem. Także w 2008 roku Prokom nagle przerwał współpracę z PZKosz. Sportowe imperium zaczęło się rozpadać.
Ale to była tylko konsekwencja rozpadu imperium biznesowego. Rok wcześniej, na początku lipca 2007 roku, wybuchła afera gruntowa. Tak opisywał ją „Newsweek”: „Zainicjowana przez Mariusza Kamińskiego i CBA prowokacja w sprawie odrolnienia gruntów na Mazurach miała pozwolić na zatrzymanie Andrzeja Leppera. W biurach Prokomu zjawili się agenci ABW. Prokuratura nie udowodniła Krauzemu udziału w przecieku, który pozwolił Lepperowi uniknąć zatrzymania, choć wiele dowodów na to wskazywało. W gorącym okresie Krauze był na liście osób do zatrzymania w tej sprawie, Zbigniew Ziobro miał po niego nawet wysłać wojskowe helikoptery. Kilka godzin przed spodziewanym zatrzymaniem Krauze wyjechał do Szwajcarii. To był moment przełomowy w jego biznesowej karierze”. Krauze, mimo swojej apolityczności i związków z wieloma frakcjami, za czasów rządów PiS stał się symbolem niechcianego oligarchy.
Kłopoty polityczne zbiegły się z nietrafioną inwestycją w ropę poprzez spółkę Petrolinvest. I tu znów barwnie pisał „Newsweek”: „Krauze do ropy nie miał szczęścia: kiedy w końcu jeden z koszmarnie drogich próbnych odwiertów (50 – 60 mln dolarów) dawał nadzieję na potwierdzenie złoża i rozpoczęcie wydobycia na głębokości kilku kilometrów, urządzenia wiertnicze zostały zmiażdżone i zakleszczone. Byli współpracownicy miliardera utrzymują, że w akcie desperacji Krauze jeździł z mapami kazachskich stepów do znanego jasnowidza Krzysztofa Jackowskiego, który też miał za sobą romans z Samoobroną. Bez efektów. W dodatku cena ropy po wybuchu kryzysu finansowego w 2008 roku zanurkowała”.
Nadeszła „Depresja miliardera”, jak w tytule książki Wójcika. Branżowe media informowały, że Petrolinvest stracił w ciągu dekady 2 mld zł, a spółka pochłonęła nawet osobisty majątek Krauzego. I dziś po jednym z najbogatszych niegdyś Polaków na listach krezusów ani widu, ani słychu. W 2007 roku Krauze był na piątym miejscu listy „Wprost” z majątkiem wycenianym na 4,5 mld zł, teraz pozostały po nim liczone w setkach milionów niespłacone zobowiązania. Ale jednocześnie zasługi, jeśli chodzi o koszykówkę i tenis. W tych dyscyplinach Krauze wciąż jawi się jako mecenas, którego po nim nie było.