Nawet w transmisji telewizyjnej z Paryża było widać, że kibice w hali w trakcie drugiego seta przecierali oczy ze zdziwienia. Nie mogli uwierzyć w to, co się dzieje w Arenie Sud 1. Sprawdzali, czy naprawdę widzą taką grę polskich siatkarzy w ostatnim meczu fazy grupowej igrzysk. Przed spotkaniem z Włochami każdy dopuszczał do siebie myśl, że mistrzowie świata mogą pokonać kadrę Nikoli Grbicia. Ale że w taki sposób?
Na szczęście skończyło się z nieco mniejszym wymiarem kary: Polacy poprawili grę i byli w stanie ugrać chociaż jednego seta. Pokazali w tym meczu dwie twarze i zostawili nas z pytaniem: która jest prawdziwa? Ale też z nadzieją, że prawdziwa może być ta z trzeciej, wygranej partii, gdy potrafili pokazać kawał dobrej gry.
Polacy tradycyjnie kończą grupę na igrzyskach z porażką. Udało się jej uniknąć raz – gdy zdobyli złoto
Od początku meczu zapowiadało się na naszą porażkę. Włosi byli od Polaków lepsi i to nie minimalnie, jak zwykle w meczach tych drużyn, tylko o kilka poziomów. To była inna półka. Ale na koniec dnia wrażenie jest nieco inne: że Polacy potrafili Włochom zagrozić, ale niestety tylko chwilowo. Koniec końców mecz z Włochami wpisał się w coś w rodzaju przykrej olimpijskiej tradycji naszych siatkarzy.
Po zwycięstwach z Brazyli± i Egiptem przyszła pierwsza porażka w fazie grupowej. Ona sprawia, że Polacy znowu nie skończą fazy grupowej turnieju olimpijskiego „na czysto”. Ostatni, jedyny raz w historii, udało się to w 1976 r. To były historyczne chwile: nie przegraliśmy wtedy ani jednego meczu, a na koniec zdobyliśmy złoto, nasz jedyny olimpijski medal męskiej siatkówki.
Wyniki polskich siatkarzy w fazie grupowej igrzysk olimpijskich:
- Paryż 2024 – 2 zwycięstwa, 1 porażka
- Tokio 2021 – 4 zwycięstwa, 1 porażka
- Rio 2016 – 4 zwycięstwa, 1 porażka
- Londyn 2012 – 3 zwycięstwa, 2 porażki
- Pekin 2008 – 4 zwycięstwa, 1 porażka
- Ateny 2004 – 3 zwycięstwa, 2 porażki
- Atlanta 1996 – 0 zwycięstw, 5 porażek
- Moskwa 1980 – 3 zwycięstwa, 1 porażka
- Montreal 1976 – 4 zwycięstwa, 0 porażek
- Monachium 1972 – 1 zwycięstwo, 4 porażki
Liczby straszyły. Po dwóch setach z Włochami była tragedia
Wróćmy jednak do meczu z Włochami: do trzeciego seta było tragicznie. Sam wynik 0:2 byłby jeszcze do przełknięcia, gdyby udało się nawiązać równą walkę z włoską drużyną. Tak jednak się nie działo, a liczby Polaków straszyły. 14 procent pozytywnego przyjęcia w drugim secie, a w obu partiach 20 punktów zdobytych atakiem ze skutecznością 37 procent, cztery bloki przy dziewięciu rywali, czy osiem błędów na zagrywce przy tylko dwóch serwisach dających punkty.
Indywidualnie też było kiepsko – Wilfredo Leon kończył tylko jedną trzecią piłek otrzymanych w ataku, a Bartosz Kurek jedną czwartą. Jedynie o środkowych trudno było powiedzieć, że grają słaby mecz. Jednak inne elementy nie pozwalały ich odpowiednio wykorzystywać. Nie ukrywajmy: taką grą można było się załamać.
Polacy uniknęli bolesnego gongu. Pokazali inną, lepszą twarz
Jednak potem coś drgnęło. Pojawił się dobry fragment gry Polaków – przegrywali 10:12, ale zrobili z tego grę na równi z niewielką przewagą od 16:15 do 20:19. Pojawiały się coraz lepsze ataki, dociskaliśmy Włochów, a twarzą tej lepszej wersji polskiego zespołu był ciągnący grę na skrzydle Kamil Semeniuk. Włosi na chwilę znów przejęli kontrolę nad setem i przez moment wydawało się, że nawet pomimo lepszej gry drużyny Nikoli Grbicia i jej walki do końca skończy się porażką 0:3. To byłby bolesny gong – pokazałby, że nawet gdy Polakom wreszcie szło, to nie na tyle, by udowodnić to wygranym setem.
To była już jednak inna twarz Polaków – tych, którzy wyrywają punkty i nie ma dla nich sytuacji bez wyjścia. Tak było i tym razem. Doprowadzili do piłki setowej, a tę na punkt asem zamienił Bartosz Kurek. Ten sam, który jeszcze przed chwilą raz po raz wyrzucał piłki w aut w ataku, a na zagrywce miał już dwa błędy. Polacy się podnieśli i wreszcie można było zacząć myśleć o czymś innym niż ich błędach. Wreszcie zaczęli znajdować i wykorzystywać słabości rywali. To nie tak, że ich gra stała się perfekcyjna – ale wreszcie była skuteczna i na pewno nie martwiła już tak, jak w pierwszej fazie meczu.
Dwa pierwsze sety przez dwie kolejne noce będą nas męczyć w koszmarach. Ale jest też promyk nadziei
Jeśli skończyłoby się 0:3, nie mielibyśmy, o czym rozmawiać. Gdyby Polacy odwrócili wynik spotkania i wygrali, moglibyśmy się zachwycać, jak odmienili grę. Zostaliśmy gdzieś po środku. Wynik 3:1 dla rywali sprawia, że będziemy pamiętać zarówno to, jak słabo wyglądały pierwsze dwa sety, jak i ten lepszy fragment spotkania dla zespołu Nikoli Grbicia.
I trudno stwierdzić, jakie podejście w te dwa długie dni do poniedziałkowego ćwierćfinału, byłoby lepsze. Z jednej strony jesteśmy zaniepokojeni po tym, co Polacy pokazali przed najważniejszym meczem turnieju, a z drugiej: jest promyk nadziei: Potrafiliśmy się pozbierać – choć nie na tyle, by wygrać.
Polacy muszą czerpać z tego, co w tym meczu i przez lata w ich wykonaniu było stałym punktem programu: że potrafią się podnieść i zawalczyć w kluczowych momentach tak jak nikt inny. Tylko to będzie się liczyło w poniedziałek przeciwko Słoweńcom.